własna ścieżka

A dziś „na gorąco” dzielę się z Wami moim doświadczeniem chodzenia własnymi ścieżkami i chodzenia utartymi szlakami/drogami.

demo_img_45
Wybrałam się na spacer w drodze z warsztatu, gdzie zostawiłam auto, do domu. Na googlemaps najkrótsza droga 5,9 km, na piechotę 1h 13’. Nigdy tego wcześniej nie robiłam, a przecież na siłowni zdarza mi się wędrować na bieżni przez 20-30′. W czym zatem „problem”? A no chyba w tym, że najpierw przekonywałam siebie, że – szybciej i wygodniej – w tym wypadku można sobie odpuścić – co trwało jednak chwilę. A potem już z górki i „ahoj przygodo” 😉

Oczywiście trasa googla była przeze mnie modyfikowana tak, aby droga do domu była jak najbardziej prosta – przynajmniej na mapie 🙂 Ochoczo ruszyłam przez pola do domu, dziarskim krokiem pokonałam 1/2 dystansu w dobrym czasie, większość, drogą, wydeptanymi ścieżkami lub polnymi drogami. Skupiona na pokonaniu dystansu, jak najszybciej, chroniąca się przed smrodliwym smogiem.

Przede mną był odcinek prowadzący zupełnie przez pola. Sprawa wydawała się dość prosta, choć nie pozbawiona adrenalinki. Z odwagą godną Kuhn’a (moje rodowe nazwisko, po niemiecku znaczy odważny) haratałam gładź śnieżnego pola bez litości i z przekonaniem właściwości obranego kierunku. Zamarznięty rów melioracyjny, który zbliżał się na mojej ścieżce nie mógł nic zmienić. A jednak: zamierzałam przejść go w miejscu, gdzie widać było, robił to ktoś wcześniej – człowiek, zwierzę (ktoś w odniesieniu do zwierzęcia celowe). Stawiałam nogę na czymś, co wydawało się być schodkiem prowadzącym na dno rowu, a okazało się cienką warstwą śniegu, pod którą doświadczyłam Rowu Mariańskiego – czas spowolnił, a ja obserwowałam jak moje ciało prące z impetem do przodu a zatrzymane przez uwięzioną do kolana nogę, powoli acz w sposób nieunikniony zmierza na spotkanie dna – dna rowu.

Przy zderzeniu z ziemią poczułam swoje kolano, przeszło mi przez myśl, że trudno w tym miejscu o pomoc (zresztą kogo wołać, kiedy mąż daleko na nartach), ale i doznałam jakiegoś metafizycznego zderzenia z „tu i teraz”, moja uważność została pobudzona.

A teraz w skrócie: ukochałam moje kolanko przez dobrą minutę pozwalając mu dojść do siebie, poszłam dalej wytyczając własną ścieżkę przez pola, lecz tym razem zupełnie inaczej. Delikatnie stawiałam kroki sprawdzając stabilność podłoża, szłam wolniej, minęłam spłoszone sarenki, czasem zapadałam się w śniegu, a czasem jego zmrożona wierzchnia warstwa niosła mnie pewnie, byłam skupiona na obranym kierunku i uważna na każdy krok, w końcu dotarłam – jak się domyślacie do domu. Na posesję dostałam się nie przez furtkę a po drabinie, która stoi sobie i łączy nas z laskiem.

Bilans: ok. 5,5 km w 1h 10’. Doświadczenie własnej ścieżki – bezcenne: może być niebezpiecznie; potrzebne jest dobre wyposażenie, doświadczysz różnych doznań, z naciskiem na „różnych”; Twój krok nie będzie majestatyczny i godny, a raczej chaotyczny i niestabilny (patrz Basieńka z Pana Wołodyjowskiego uciekającą zimą przez pola przed Azją); Twoja ścieżka nie będzie idealnie prosta (trochę „pijany zając”); zobaczysz znane miejsca z zupełnie innej perspektywy i najważniejsze: satysfakcja gwarantowana.

Z własnej ścieżki, delikatnie wydeptywanej pozdrawiam Was z radością, że moja ścieżka łączy się czasami z Waszymi 🙂

Share